|
Conlanger Polskie Forum Językotwórców
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Wiktor
Dołączył: 23 Cze 2006
Posty: 376
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bolesławiec
|
Wysłany: Nie 14:05, 03 Gru 2006 Temat postu: Pieśń Mavaiów. |
|
|
Co ciekawe, jest to opowiadanie, nie pieśń ;)
To była spokojna wioska. Taką ją zapamiętałem. Zapamiętałem domy pełne ciepła ognia i miękkich zasłon. Zapamiętałem trawiaste zbocze, z którego z przyjaciółmi się turlaliśmy, a także wielkie drzewo, które zostało ścięte. Zapamiętałem mój ból. Ale i jego nie zapamiętałem dobrze. Wszystko znajduje się za zasłoną. Zamglone.
Ten dzień się nie wyróżniał spośród mnóstwa innych. Zaczął się tak samo, kiedy Gwiazda Dzienna wychynęła zza horyzontu. Była jeszcze świeża, bo dopiero co się wynurzyła z Wielkich Wód. I kiedy swym jasnym obliczem opromieniała wszystko, poczułem niezwykłe szczęście. Dlatego, ponieważ żyłem. Ponieważ życie było tak proste i piękne. Bo niebo było fioletowe i trawa miękka.
Było bardzo wcześnie, a ziemia wciąż zimna. Wstałem z posłania i wyszedłem ze śpiącej jeszcze wioski. Wszedłem między otaczające ją drzewa i ciszę. Między grubymi konarami nieznane mi pająki rozwieszały swoje sieci, a w gęstych mchach drzemali Vini.
Zmierzałem do swojego ukochanego drzewa, które nazywałem sobie Alqatsem, choć moja mat-ka mówiła, że wcale go nie przypomina. Nie wiem, dlaczego tak powiedziała - przecież ona nigdy nie widziała prawdziwego Alqatsa. Tak jak ja. Ale mimo to była zdania, że prawdziwy wygląda zupełnie inaczej.
Mimo tego święcie wierzyłem, że to jest Trzeci, najwspanialsze drzewo, z którego narodziły się Pierwsze Istoty, których też nigdy nie spo-tkałem, oprócz Vinich. Ale oni nigdy nie pozwalają nawet na siebie spojrzeć, a co dopiero porozmawiać!
Usiadłem na trawie pod Alqatsem. Czułem oddech drzewa i bicie jego serca. Myślałem o Wcześniejszych Dniach, kiedy Gwiazda Dzienna była słaba i tylko nieco rozjaśniała mroki. Żałowałem, że nie żyję w tamtych latach, kiedy tak wielkie zachodziły zmiany i w ziemi czuło się jej młodość.
Moje rozmyślania przerwał szelest. Dochodził z zarośli w pobliżu. Kiedy się im bliżej przyjrzałem, zauważyłem dwoje oczu, które mi się przyglądały.
- Dobrze, możesz już wyjść... - myśląc, że to mój młodszy brat. Ale nie wyszedł, tylko ciągle mi się przyglądał.
Znów przyjrzałem mu się dokładniej. Te oczy były większe niż u moich współplemieńców i w pięknym fioletowym odcieniu.
Poczułem podekscytowanie. „A jeśli to elf? Albo fiam? Albo raiv?” Usiłowałem sobie przy-pomnieć ‘witaj’ w Jasnej Mowie, aż w końcu powiedziałem:
- Aluma.
- Jesteś człowiekiem? - spytał.
Odetchnąłem, kiedy usłyszałem słowa w Języku Znad Riberqiny.
- Tak. A ty?
- Mnie nie wolno z tobą rozmawiać.
CDN
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Wiktor
Dołączył: 23 Cze 2006
Posty: 376
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bolesławiec
|
Wysłany: Śro 17:57, 06 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
- Dlaczego? - spytałem. - Kim jesteś?
- Mavaiem.
Po chwili przypomniały mi się wszystkie opowieści, które mój ojciec opowiadał wieczorami. Było w nich mnóstwo Elfów, czarownych zwierząt i... Mavaiów. To było to miano. Małe Elfy.
- Czy rzeczywiście jesteś Mavaiem?
- Chyba wiem o tym najlepiej...
- Bo ja... nigdy żadnego nie widziałem. - poczułem, jak puste wcześniej było moje życie.
- Żadnego Elfa? - zdziwił się.
- Nigdy.
Mały znajomy zeskoczył na najniższy konar i na nim usiadł.
- Czyli jestem pierwszy.
Wiedziałem, że Mavaie sięgają ludziom do pasa, ale ten był najwyraźniej dzieckiem. Ciężko było określić kolor jego skóry, ponieważ naraz widziałem tam biały, zielonkawy, fioletowy i mnóstwo innych, pięknych i świetlistych. Elf miał ponadto długie, ciemne włosy i piękną twarz. Był boso, w długim białym płaszczu.
Nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Nigdy nie widziałem równie pięknego stworzenia. Żałośnie pomyślałem o swojej lnianej koszuli i zmierzwionych włosach.
Jednak elf nie wyglądał, jakby był zadowolony z tego, że jest sobą. Zdawał się bardzo smutny i zamyślony zarazem.
- Gdzie mieszkasz?
- Niedaleko. A ty?
- Również - uśmiechnąłem się, bo spodobała mi się ta rozmowa. Dorośli zwykle oczekują dokładnych odpowiedzi. - Jak na kogoś, kto nie może ze mną rozmawiać, robisz to dość długo - zaryzykowałem. - Dlaczego nie możemy rozmawiać?
- To było dawno. Ale czas nie ma dla nas znaczenia. Dlatego pamiętamy, że to wy wszystko zniszczyliście! Podczas gdy było tak pięknie... - głos dziecka przeszedł w szloch. Po chwili jednak otarł łzy, zeskoczył z drzewa i pobiegł wgłąb lasu.
Siedziałem dalej pod drzewem, nie wiedząc za bardzo, czy to, co widziałem, było prawdą czy złudą. Co stanęło między ludźmi a Maviami? Co zniszczyliśmy? Jak dawno to było?
Postanowiłem, że spytam o to Lialo.
Lialo był Starcem i Mędrcem. Był bardzo stary i bardzo mądry, ale był każdemu bliski. Mieszkał w wiosce, w niewielkiej chatce. Wróciwszy z lasu natychmiast poszedłem w jego stronę. Jak zwykle, przed chatką paliła się mała lampka, której łuczywo płonęło odkąd pamiętam - dzień i noc.
Stanąłem przed wejściem i powiedziałem cicho, aby nikogo nie zbudzić:
- Starcze, czy już się obudziłeś?
Głos ze środka odpowiedział:
- Tak jak ty, mój mały. Wejdź.
W środku płonęło ognisko, a starzec siedział na ziemi i czytał. Kiedy wszedłem jednak, szybko odłożył rękopis i wskazał mi ręką miejsce przy ognisku.
- Dziękuję za czas, który mi dajesz, Starcze.
- Czas poświęcony życiu nigdy nie jest stratą. Wyczuwam jednak, że potrzebujesz rady bądź pomocy. Mam rację?
- Rady. A raczej odpowiedzi na moje pytanie.
- Jakie?
- Chciałbym wiedzieć coś o Mavaiach.
Lialo przymknął powieki i zaczął bezgłośnie poruszać wargami. Po chwili zacząłem wychwytywać słowa:
- ...dzieci elfów... z ognia i drzew... ...przymierze.
- O Mavaiach nie usłyszysz od żadnego człowieka. Być może winę w tym ponosi wstyd?
- Czy coś się stało?
- Stało się. Nasi przodkowie zdradzili.
- Kogo?
- Zasadę. Między wszystkimi plemionami panowała zgoda, na której straży stała Zasada. Jednak ludzie zapomnieli o Alqatsu, przenieśli się tutaj i nie chcieli znać innych.
- Czy to się stało przyczyną niezgody?
- Gdyby to było tylko to... Elfy zazwyczaj wybaczają nawet ciężkie przewinienia, ponieważ czas nie ma dla nich znaczenia. Dopóki się nie złamie Zasady.
Powoli zaczynałem rozumieć.
- A my złamaliśmy? - spytałem.
- Skutki były bolesne, ale powoli zapominamy.
- Jakie skutki?
- Jesteś za młody, żeby to zobaczyć. Ale ja widziałem. Jestem jeszcze ze starego pokolenia, które wciąż trzymało się Zasady. Dopiero moi synowie ją złamali i tym samym ściągnęli na nas nieszczęście.
- Nieszczęście?
- Źle powiedziałem. Nieszczęście prawie zawsze jest losowe. My ponieśliśmy karę. I wciąż ponosimy.
- Jaką?
- Czy zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego ja i Faali nie umieramy?
Powoli zaczęło mi świtać. Opowieści o życiu długim, wypełnionym pieśnią...
- Jesteśmy z pokolenia nieskażonego karą. Będziemy żyć jeszcze wiele pokoleń, co obecnie nie jest żadnym dobrodziejstwem. Wolałbym umrzeć niż patrzeć na niewiedzę ludzi przez tak długi czas! A wszystko byłoby dobrze, gdyby tylko chcieli zamilknąć i posłuchać świata...
Tutaj Lialo zadrżał i miałem wrażenie, że płakał, choć wydawało mi się, że to jest dziecinne. Najwidoczniej nie było.
Zacząłem myślec, czy coś mogłoby się zmienić. Oczywiście ktoś musiałby zacząć. Ktoś musiałby wyciągnąć dłoń. Tylko kto?
- Ty.
Popatrzyłem na Lialo z przerażeniem.
- Ty musisz to zrobić. Jesteś młody i ludzie nie zagłuszyli w tobie pieśni. Idź. Wiem, że nadzieja jest.
Lekko oszołomiony wstałem, schyliłem głową w stronę Lialo i wyszedłem z chatki. „Jakie niezwykłe rzeczy on jeszcze przed nami ukrywa?” To było zagadką. Starzec żyje już bardzo długo.
Natychmiast poszedłem pod Alqatsa. Tak, jak w głębi duszy przeczuwałem, nikogo tam nie było. Usiadłem na miękkich mchach, sprawdziwszy uprzednio, czy nie są siedzibami Vinów. Oparłem się o pień drzewa i zacząłem wsłuchiwać się w las. Był on już rozbudzony i szykował się do kolejnego dnia, wypełnionego miodowym światłem. Liście drzew poruszały się powoli, sennie, a trawy na pobliskiej polanie delikatnie falowały. Było cicho. Do odległego gniazda bezgłośnie przemknął ptak Atsof. Wszystko, co mnie otaczało, zdawało się wyczekiwać czegoś niezwykłego.
Nagle zerwał się silmy wiatr i Alqats poruszył się. Zerwałem się na nogi i spojrzałem uważnie na drzewo. Liście, szybko łopoczące na wietrze, rozbłysły na chwilę jasnym światłem. Wiatr ustał.
Znów zrobiło się cicho. Mech u moich stóp poruszył się i wyszła z niego mała istotka. Przykucnąłem, aby się jej bliżej przyjrzeć.
Był to Vin, najprawdziwszy przedstawiciel Małego Ludku. Pierwszy raz w życiu widziałem Vina. To był dla mnie ważny dzień. Przecież wszyscy wiedzą, że Vini to jeden z najstarszych ludów i, choć nie są tak piękni jak elfy, to ich mądrość przekracza niemal wszelkie granice. Bardzo rzadko się zdarza, żeby Vini odezwali się do człowieka, a jeśli tak robią, to mają w tym wielki cel. Wiem na pewno, że do Lialo kiedyś podeszło kilku i chyba do mojej matki, choć ona nie chce mi powiedzieć, dlaczego akurat ją chcieli spotkać. Teraz chyba ten Vin chciał coś powiedzieć mi. Poczułem, że ma to jakiś związek z moją dzisiejszą rozmową z Mavaiem i Starcem.
Patrzył mi prosto w oczy i powiedział:
- Nie słuchałeś drzewa. A ono dało ci radę.
- Jaką? - spytałem z napięciem. To co ono powiedziało, było bardzo ważne.
- ‘Nie goń za celem, a przyjdzie pod twój dom’. Zapamiętaj to. To, co cię dziś tak zafascynowało, nie jest zwykłą zabawą. Masz szansę dokonać bardzo wielkiej rzeczy, czego nikt nawet nie stara się podjąć. Musisz jednak potraktować to jak bardzo istotną rzecz. Obserwowałem cię od szeregu dni. Tego elfa również. Cieszę się, że się spotkaliście. To tak łatwo nie przeminie, jak on uciekł. Nawet teraz widzę jego myśli - jest przecież młody. Chce tu wrócić, ale wacha się - czy złamać zakaz i przyjść tu czy też dalej bawić się z przyjaciółmi w rzece i szukać żywicy po koronach drzew. Ty będziesz musiał złamać jakąś zasadę. Przełamać jakąś barierę i zrobić pierwszy krok. Będą cię szukali, a ty uciekniesz, żeby później wrócić i aby oni ci dziękowali.
- Co mam teraz zrobić? - spytałem, przytłoczony powagą czegoś, co na początku wydawało mi się kolejną zajmującą przygodą.
- Pójdź do domu i pomóż matce w przygotowaniu jadła. Opowiedz bajkę bratu i przestań myśleć o rzeczach, które cię dzisiejszego dnia spotkały. To przyjdzie. W czasie, który będzie najodpowiedniejszy.
Vin skłonił głowę, odwrócił się i wszedł do dużej kępy mchu. Siedziałem na trawie, po czym odwróciłem się i poszedłem z powrotem do wioski. Posłuchałem jego rady.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Wiktor
Dołączył: 23 Cze 2006
Posty: 376
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bolesławiec
|
Wysłany: Śro 12:44, 03 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
Jaką bajkę mu opowiedzieć? Chyba taką, która go wzbogaci, bo tego on potrzebuje. Możliwe, że mnie nie będzie długo. Możliwe, że wcale nie wrócę. Bardzo kochałem mojego braciszka i on chyba będzie za mną tęsknił. To przykre, ale samolubnie stwierdziłem, że miło będzie mieć takie poczucie wracając do domu.
Opowiadałem o gwiazdach. Jak powstały te najważniejsze i te mniej znane. Powtarzałem opowieść Lialo, w którą nigdy nie wierzyłem i którą traktowałem jako kolejną bajkę opowiadaną, aby dzieci lepiej spały.
Gwiazdy. Znałem z imienia tylko trzy, ale to mi wystarczyło. To nawet dobrze, bo mogłem więcej powymyślać, co bardzo lubiłem.
Gwiazdy swoim ciepłym spojrzeniem omiatają wszystko. Widziały, jak narodził się pierwszy elf i jak zaczęła i skończyła się Wielka Wojna. To, co widzą, vędzie długo po nas, a one ciągle będą spoglądać. Nic nam nie mogą zrobić, ale można się według nich kierować. Nie są ułożone na kopule nieba przypadkowo, tylko w bardzo piękny i misternie zaplanowany wzór. To znaczy, że mają nie tylko nam świecić. Może jest w tym coś więcej. Tego nie umiałem powiedzieć i Lialo chyba też nie. Może czeka, aż zrozumie?
Noc była bardzo spokojna. Wiem, że miałem wcale nie myśleć o tym dniu, tylko w spokoju czekać. Ale nie potrafiłem. To było zbyt ważne, żeby o tym zapomnieć. Dlatego stale dumałem nad tym. Starałem się sobie przypomnieć każde słowo Mavaia i Vina. Z pewnością moi rodacy zrobili coś strasznego, co było złamaniem Zasady. Dlatego elfy się od nas odwróciły. Nie chciały mieć z nami styczności, przez co ludzie krócej żyję. Przez to Mavaie... Właśnie. Czy one coś straciły? Mały elf przecież mówił, że ‘było tak pięknie’. Oni mieli dar, a my go zabraliśmy, nie dla siebie nawet, tylko wyrzuciliśmy go za siebie. Tak robią ludzie. Ale oni nie walczyli. Po prostu odeszli. Tak robią elfy. Czułem niesamowity podziw do tych istot, bo z ich wspaniałością nic nie może się równać. Nigdy tacy nie będziemy, możemy tylko do tego dążyć. Ale obecnie nie robimy nawet tego. Moje plemię zdradziło, upadło bardzo nisko i nie chce się podnieść! To było najgorsze. Gdyby czuli jakiekolwiek wyrzuty, to zrobiliby coś, aby odkupić winy lub naprawić szkody. Ale nie zrobili tego i nie robią, a pokolenia na pokolenie będą się pogrążać w coraz większym zapomnieniu.
Popatrzyłem na milczącą Gwiazdę Nocną. Obserwowanie jej zmieniło coś we mnie. Lialo nie opowiadał bajki. To wszystko było naprawdę.
Tak upływały kolejne dni - na rozmyślaniach, poczuciu winy, tęsknocie i wyczekiwaniu. Nie wiedziałem, jak długo przyjdzie mi czekać na dalsze wydarzenia i coraz częściej spokój mnie opuszczał.
Aż w końcu nastąpił ten dzień - czysty i wietrzny. Siedziałem z moim bratem na zielonym pagórku i uczyłem go Jasnej Mowy.
- Powtórz.
- Aluma, qunupje. Velasj dora, upj? - powiedział.
- Qa, pjaqǐl yomapj... - starałem się opisać, co widzę, ale moja znajomośc velarinanu była wciąż za mała.
- A jak powiedzieć „drzewa się kołyszą”? - spytał.
- Zaraz... - pogrzebałem w pamięci. W tym momencie zerwał się silniejszy wiatr i zakołysał otaczające pagórek drzewa.
Obaj się uśmiechnęliśmy.
- Posiadłeś dar - powiedziałem. - Czyżby Lialo cię uczył?
Już miał mi odpowiedzieć, ale podniósł rękę i przymknął oczy.
- Słyszę głos z głębi lasu...
Ja nie słyszałem nic. A mimo to on wciąż nasłuchiwał.
- Głos człowieka, czy...? - spytałem.
- Nie wiem. Czuję, że mówią drzewa.
- A co mówią? - spytałem z napięciem.
- „Te...” Hmm... „Te vamoru” - powiedział i otworzył oczy.
- Te vamoru? - serce zabiło mi mocniej.
- Co to znaczy?
Drzewa dalej się kołysały.
- Nie wiem - odparłem. - wracajmy już do domu, matka pewnie się niecierpliwi.
Wstaliśmy i zeszliśmy z zielonego pagórka. A ja myślałem tylko o słowach, które mówił mi las. „Dziś w nocy”.
Kiedy Gwiazda Dzienna znów zanurzyła się w Wielkich Wodach, a jej zachód przysłoniły kłębiaste, zabarwione na czerwono chmury, wszyscy mieszkańcy wioski zakończyli swoje prace i zajęcia. Tę porę dnia lubiłem najbardziej, ponieważ cały świat zdawał się wyciszać. Właśnie wtedy wychodziłem na długi spacer po Rdzawych Łąkach, nad którymi latały srebrne ćmy i ciepły wiatr poruszał źdźbłami nyumalq. Widziałem stamtąd zielone, uczesane trawy i rozłożyste drzewa w naszych sadach. Widziałem kręte strumyki z ciepłą wodą.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie chcę opuszczać tego miejsca. Tu, gdzie mieszkałem od moich narodzin, było moje miejsce i nie wyobrażałem sobie innego domu. Kochałem wieczorne ogniska i zapach ziół, które zbierała moja matka. Kochałem tych ludzi. Wbrew temu, co mówił Lialo, nie wydawali mi się oni głupi. Po prostu nie wiedzieli tego, o czym powinni byli. A to nie ich wina. Ktoś to naprawi.
Schowałem do lnianej chusty dwa aromatyczne chleby, kilka suszonych owoców i bukłak z wodą. Wziąłem również mój krótki nóż i kilka drobiazgów. Schowałem to pod moim posłaniem i położyłem się spać.
Tak jak przewidziałem, nie mogłem wcale usnąć. Przed moimi oczami przesuwały się wszystkie obrazy opowieści Lialo, w których bohaterowie dokonywali wielu potężnych czynów, aby potem wynagrodzono im to dozgonną wdzięcznością. Wydawało mi się, że to było bardzo dawno i że obecnie cały czar tamtych czasów został dla świata utracony. Jakżebym chciał, abym się mylił!
Nagle poczułem olbrzymią senność i przestałem być świadom rzeczy dokoła mnie. Nie wiem, jak długo to trwało, wiem tylko, co zobaczyłem po przebudzeniu - maleńką twarzyczkę Vina otulonego płaszczykiem w kolorze zeschłych liści.
- Qe plētemapj - co znaczyło „chodź”. Wstałem, wziąłem moje zawiniątko spod posłania i wyszedłem z chaty.
- Prowadź, zacny Vinie! - szepnąłem.
- Nie mamy czasu - powiedział. - Musisz mnie wziąć na rękę.
Delikatnie jak małe zwierzątko podniosłem Vina z ziemi i położyłem na ramieniu.
- Dokąd idziemy?
- Zaraz się dowiesz. Idź w stronę drzewa, które w swoich myślach nazywasz Alqatsem.
Zdumiałem się, skąd mógł znać moje myśli, ale skoro tę umiejętność posiadał Lialo, to chyba mąrzy Vini również. Dlatego przestałem się nad tym zastanawiać.
Po paru chwilach znaleźliśmy się w lesie. Zacząłem po omacku szukać mojego drzewa, aż wreszcie je odnalazłem. Wyglądało tak, jak co dzień - na pierwszy rzut oka. Las był oświetlony srebrną poświatą Gwiazdy Nocnej, a Alqats był pogrążony w cieniu; jego potężna sylwetka czerniała przede mną. Ale kiedy spojrzałem wyżej, na koronę drzewa i nieruchome liście, coś zwróciło moją uwagę. W jednym miejscu liście zdawały się świecić. Po chwili zrozumiałem, że to jakieś światło przez nie prześwieca.
- Kto tam się ukrywa? - spytałem, spoglądając na ramię, ale ku moim zdumieniu Vina już tam nie było. Nie zoczyłem nawet, kiedy znikł.
Nie pozostawało mi nic innego, jak samemu sprawdzić, co lub kto uczynił sobie na moim drzewie kryjówkę. Podszedłem do drzewa i wymacałem po ciemku nierówności, dzięki którym wspinaczka na Alqatsa była możliwa. Po chwili znalazłem się na jednym z największych konarów - na tym, na którym onegdaj siedział mały Mavai. Przypomniałem sobie to spotkanie i z trudem stłumiłem w sobie śmiech radości, że zaraz znów spotkam Świetliste Plemię.
Spoglądając do góry zobaczyłem łagodne światło sączące się z jednej z wyższych gałęzi. Kiedy wdrapałem się wyżej, zobaczyłem jego źródło - dwóch Mavaiów siedzących cicho i patrzących wprost na mnie.
Nie wiedziałem, co mam zrobić, ale coś mi podpowiadało, że powinienem obok nich usiąść, co po chwili zrobiłem.
- Aluma.
- Witaj, człowieku. - powiedział jeden z nich. - Wiemy, że kilka dni temu spotkałeś się jednym z naszych współplemieńców. Jest to złamanie naszych zasad.
- Nie wiedziałem o nich - trochę się przestraszyłem.
- Oczywiście. Nie mogłeś wiedzieć, ponieważ ludzie i Mavaie nie spotykają się ze sobą. To jest nasza zasada.
- Czy to ma jakiś związek z wielką Zasadą?
- Ma, ale różne osoby je utworzyły. Jedną z naszych zasad jest to, że nie widujemy się z ludźmi. Nino ją złamał.
A więc tak miał na imię. Co go skłoniło do złamania zasad? Czy zwykła dziecięca przekorność?
- Nie wiemy, dlaczego tak się stało - miałem wrażenie, że Mavaie też umieją czytać w myślach, ale tak chyba nie było, ponieważ opiekowała się nimi nie Mądra, tylko Piękna.
- Jednak mamy nadzieję, że uda nam się to odkryć.
- I po to jestem wam potrzebny? - zaczynałem coś rozumieć.
- Nie. Musisz nam pomóc w jeszcze innej rzeczy. My, Mavaie, jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie. Jednak nie możemy ci więcej zdradzić teraz. Idziemy do naszego drzewa.
Wiedziałem, że wszystkie Mavaie żyją w koronach drzew, dlatego od razu razem z nimi zszedłem z Alqatsa i ruszyłem w drogę. Prowadziła w głąb lasu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Wiktor
Dołączył: 23 Cze 2006
Posty: 376
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bolesławiec
|
Wysłany: Pią 19:46, 05 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
Wiele osób mówi, że jakiegoś zdarzenia nie zapomni do śmierci. Kusi mnie, aby teraz też tak napisać, ale niewykluczone, że będę żył jeszcze wiele lat, a to oznacza, że mogę jeszcze wiele cudownych rzeczy przeżyć. Mimo tego wciąż pamiętam tą noc, pełną łagodnego światła Mavaiów i zapachu kwiecia bielącego się u stóp drzewa.
Albowiem Mavaie za swoją siedzibę już bardzo dawno temu uznali drzewa. Stamtąd w końcu pochodzili ich przodkowie. Wiele się na świecie zmieniło od czasów, kiedy pierwszy elf zszedł z Alqatsa, a Filonowie poruszyli się w miękkim mchu. Ale miłość do drzew została w niemal każdej rasie. Niemal, ponieważ był kiedyś lud, który zaczął zabijać drzewa. Stoczono z nim wojnę. Przegrał. Drzewa są braćmi Alqatsa, Trzeciego. Dlatego taką miłością darzą je elfy. Ja też.
Anhalq Mavaiów, których spotkałem, mieścił się na uboczu lasu, w którym rósł mój Alqats. Widać było stamtąd ciemne drzewa i srebrne polany Qilyo, a także maleńką rzeczkę, możliwe, że jedną z odnóg Riberqiny.
Mavaie zaprowadzili mnie do ogromnego drzewa.
- On czeka na ciebie - powiedział jeden z nich.
- Kto?
- Yumalq - nasz dom. - powiedział. Zrozumiałem, że Yumalq stoi właśnie przede mną. Było to piękne drzewo poobwieszane licznymi lampionami świecącymi ciepłym blaskiem. Na końcach konarów dostrzegłem białe kwiecie, jednak nie było ono rozkwitnięte, tylko zwinięte w pąki.
Podszedłem do Yumalqa i płasko położyłem na nim obie dłonie. Wtedy upewniłem się, że ono żyje. Poczułem ciepło pulsujące pod korą i oddech drzewa.
Kiedy spojrzałem do góry, moim oczom ukazał się podobny widok do tego na moim Alqatsu, tylko z tą różnicą, że na tym drzewie siedziało ponad dziesięć Mavaiów, co jeszcze bardziej spotęgowało moje wrażenie. Wyglądali pięknie. Emanowali łagodnym światłem i spokojem i, mimo że milczeli, czuło się w powietrzu pieśń. Nie wiem, czy miała ona słowa, nigdy jej nie powtórzę, nie jestem w stanie nawet powiedzieć, czy była radosna czy smutna. Słuchając jej miałem wrażenie, że słyszę czyjąś historię - i to nie jednego życia, ale mnóstwa pokoleń. Słychać było w niej odchodzących ludzi i wielkie bitwy, słychać było świetliste poranki i złotawe zmierzchy. Ta pieśń była życiem, wiernym jego wizerunkiem i nie próbowała wmówić mi, że jest ono smutkiem lub radością. To była pewnego rodzaju magia.
Kiedy znalazłem się wyżej, widziałem już wyraźnie twarze wszystkich Mavaiów. Ich rysy były proste, ale piękne, delikatne, lecz wyraziste. Znów nie umiałem określić koloru ich skóry, widocznie to pozostanie na zawsze nienazwane. Patrzyli wprost na mnie, a ja nie umiałem odwrócić wzroku od ich pięknych, smutnych oczu. Te istoty były najpiękniejszymi istniejącymi na świecie. Choć byli niżsi ode mnie, to czułem się przy nich mały i nic nieznaczący. Byłem Człowiekiem. Chciałoby się powiedzieć - tylko.
Jeden z nich wyciągnął w moją stronę dłoń, a ja złapałem ją i wszedłem wyżej.
Dziesięciu Mavaiów siedziało w czymś przypominającym izbę, ale jej ścianami były gęsto splecione konary, a stropem listowie. Było tam jednak miejsce nie tylko dla nich wszystkich, ale także dla mnie.
- Usiądź, Człowieku - powiedział ten, który podał mi rękę i wskazał mi miejsce naprzeciw siebie. - Dzisiejszej nocy chcemy cię o coś poprosić. Od tego, czy spełnisz tę prośbę, zależy przyszłość wszystkich Ludzi i wszystkich Mavaiów. Chcemy zapomnieć o dumie i zwrócić się o pomoc do naszego wroga.
- To nie ja uczyniłem się waszym wrogiem.
- Wiemy o tym. Ale dla elfów czas nie ma znaczenia. Wiele lat minęło od złamania Przymierza. Zrobiliśmy to, co uważaliśmy za najlepsze - odwróciliśmy się od tych, którzy mogliby sprawiać światu ból. Nie znieślibyśmy tego po raz drugi.
- Po raz drugi?
- Tak, Ludzie nie są pierwsi. Ale zanim powiemy ci, dlaczego potrzebna nam twoja pomoc, musisz poznać dzieje przyjaźni i nieprzyjaźni miedzy Ludźmi a Mavaiami. Jest to trudna historia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|